W ubiegły piątek Zielonogórska Liga Szóstek Piłkarskich świętowała obchody 40-lecia istnienia rozgrywek. Z tej okazji rozmawialiśmy z Waldemarem Puchalskim, założycielem i prezesem popularnych „6-tek” , autorem książki „Szóstki Piłkarskie. Zielonogórski Fenomen”, oraz Dominikiem Sobczakiem, wiceprezesem organizacji.
40 lat zielonogórskich „6-tek” piłkarskich to kawał czasu i na pewno powód do dumy, że to wszystko dalej tak prężnie funkcjonuje. Spodziewaliście się takiego sukcesu tej inicjatywy?
Waldemar Puchalski: To prawda. Jestem dumny, ponieważ jak to się wszystko zaczynało, a właściwie zaczynałem solo wiosną 1984 roku, to nie przewidywałem, że przetrwa to tak wielką próbę czasu. Marzyło mi się, by powstała liga, bo na początku działacze TKKF-u, a były to wczesne lata 80., czyli czasy PRL-u, zajęci byli bardziej spartakiadą zakładową. Zgłoszenie się takie człowieka jak ja, który przyszedł sobie z ulicy i chciałby stworzyć takie rozgrywki, było lekko szokujące. Ja też nie wymyśliłem tej idei 6-tkowej, ponieważ przeczytałem o tym w Przeglądzie Sportowym, gdzie pisał o tym pan dziennikarz Bazylow, który był takim spiritus movens tego ruchu w Warszawie, a później w kilku innych ośrodkach akademickich. Pomyślałem, żeby właśnie zrobić coś podobnego u nas. W TKKF-ie nie było zrozumienia dla tego pomysłu. Pierwszą edycję prowadziłem z panem Sikorą, specjalistą walk wschodnich, bardzo sympatycznym kolegą, który mi bardzo dużo pomógł. W drugiej edycji był już Bernard Kotala, obecny dziś na tym jubileuszu. I tak to poszło. Później zrezygnowaliśmy z TKKF-u, ponieważ to się posypało zupełnie pod względem organizacyjnym. Przejęliśmy to my sami, którzy graliśmy w tych rozgrywkach. Postanowiliśmy to zorganizować lepiej i tak to poszło – mieliśmy własne organy prasowe, była współpraca z zielonogórską „przewodówką”, mieliśmy swoją własną mini-telewizję. Mieliśmy dużo fajnych idei, pomysłów. Tych różnych akcji przewinęło się naprawdę mnóstwo. W końcu to 40 lat, naprawdę szmat czasu.
Dominik Sobczak: No tak się składa. Ja jestem tutaj od początku, 39 lat. Najpierw jako zawodnik, zawodnik-działacz, a teraz tylko jako działacz. Przez te 40 lat przewinęło się naprawdę mnóstwo zawodników i na pewno jest z tego powodu jakaś satysfakcja.
Infrastruktura, jaką dysponujemy obecnie, w porównaniu do tej, jaka była tutaj 40 lat temu, to praktycznie dwa inne światy. Jak to się wszystko zaczęło? Graliście wyłącznie na asfalcie?
W.P.: Dokładnie, graliśmy na asfaltowych boiskach, na których pozdzieraliśmy sobie nogi, łokcie. Do dziś mam zbity łokieć po meczu na Hubie. Mecze na tym boisku to w ogóle jest osobna historia, ponieważ tam w narożniku boiska jak padał deszcz, to zbierała się woda. Studzienka nie odbierała wody, więc jak piłka wpadała w ten narożnik, to był klops. Dochodziło do zabawnych sytuacji. Była taka drużyna, już nie pamiętam jej nazwy, ale przy ogromnych emocjach, kiedy zdobywali bramkę, to rzucali się na ten asfalt i jechali po nim na brzuchach… Bałem się, że się pokaleczą, choć wyglądało to bardzo pociesznie. Ale to tylko dowodzi temu, że zawsze, od samego początku były wielkie emocje. Graliśmy głównie na Hubie i na Kaczym Dole, rozbieraliśmy się na ławkach… W jednej z kolejnych edycji nawiązaliśmy współpracę z sędzią Krzysztofem Czemarmazowiczem ze Szczecina, który był wówczas znanym sędzią klasy międzynarodowej. To był rok 1986, rok Mistrzostw Świata w Meksyku. To było niesamowite. Ten sędzia przyjechał do nas na finał pucharu ligi, rozebrał się na ławeczce, ułożył w kosteczkę ubranie i posędziował nam cały mecz. Później zorganizowaliśmy spotkanie w zielonogórskiej Palmiarni, rozmawialiśmy o piłce, zbierając przy tym pieniądze na szlachetny fundusz, akcję charytatywną. Fantastyczna sprawa i takich anegdot, takich historii mam na tomy. Ale wracając do początku… To prawda, że to, co mamy dzisiaj, a to, co było… Muszę oddać hołd nieżyjącemu już Lesławowi Batkowskiemu, szefowi rady miasta, który doprowadził do budowy pierwszego w regionie obiektu ze sztuczną nawierzchnią. W rozmowach z panem Batkowskim wspominałem, że widziałem coś takiego w Rzymie, piękny, oświetlony obiekt, na którym wieczorem panowie spotykali się i grali w piłkę. On to chwycił i doprowadził do tego, że taki obiekt powstał i od początku zaznaczał, że to ma być obiekt głównie dla „6-tei”, co było bardzo ważne, ponieważ był czas, że chciano nas z tego boiska wyrolować. Tego typu historii jest mnóstwo.
D.S.: Zgadza się, zaczynaliśmy grać na asfaltach: na Hubie, Kaczym Dole, na boisku przyszkolnym na Chopina, przy szkole nr 10, graliśmy na ulicy Wrocławskiej, na Wyspiańskiego, później na Mrowisku… Tak że tych boisk zwiedziliśmy bardzo dużo. Często przychodziło się do domu pokaleczonym, poranionym, ale graliśmy, bo wtedy nie było innych możliwości. Nie było innych boisk, a musieliśmy sobie radzić, również pod względem organizacyjnym.
Pan Waldemar pisał w swojej książce, że swojego czasu zielonogórskich „6-tek” zazdrościło wam wiele innych, większych ośrodków w Polsce. Swojego czasu wasze rozgrywki były największymi w całym kraju.
W.P.: Tak, to prawda. Prawdą jest też, że niektóre ośrodki nas przegoniły, ale był czas, że mieliśmy 93 drużyny, trochę się to u nas zmniejszyło. Ale jak kolega z Wrocławia powiedział, że mają 50 drużyn, a my akurat w tamtym momencie mieliśmy 83, to on aż jęknął ze zdziwienia. Niby jakim sposobem? Jak to możliwe, że w takim „niepiłkarskim” mieście mamy tyle drużyn? Teraz, z tego co wiem, w Warszawie jest bodajże koło 120 zespołów, ale jeśli wziąć pod uwagę skalę miasta, to my, aktualnie z 60 drużynami, jesteśmy tak naprawdę niedaleko od Warszawy, a od wielu innych ośrodków jesteśmy wyżej. Na pewno jesteśmy największymi amatorskimi rozgrywkami w województwie lubuskim i z największą historią, to na pewno.
D.S.: Powiem szczerze, że w największym okresie szczytowym było ponad 90 drużyn w naszych rozgrywkach. Z tego co pamiętam, to 93 i musieliśmy sobie z tym radzić. Mieliśmy dwie sztuczne płyty na obiekcie przy ul. Sulechowskiej, graliśmy pod Hubą, na Mrowisku… Myślę, że jakoś podołaliśmy temu wszystkiemu i dotrwaliśmy do tych 40 lat działalności. Swego czasu rozgrywki prowadzone przez nas były największymi w Polsce. Większość nastawiała się wówczas na futsal, a my nastawialiśmy się na „6-tki” na otwartych boiskach. I tak to wszystko wyszło, że mieliśmy 93 drużyny.
Zielonogórskie „6-stki” charakteryzują się przede wszystkim mnogością lig, w których każdy znajdzie odpowiedni dla siebie poziom: od zawodników, którzy są w treningu na co dzień, po zupełnych amatorów, którzy spotykają się na „6-tkach” czysto hobbystycznie. Do tego w „6-tkach” brali udział też przedstawiciele innych dyscyplin sportowych, m.in. bardzo popularnego w województwie lubuskim żużla.
W.P.: Oczywiście, między innymi też Patryk Dudek. W „6-tkach” grało wielu żużlowców, koszykarzy, grały też kobiety. To też taka ciekawostka, że w pewnym momencie grała u nas drużyna żeńska, wspierana nieco przez panów. Dopuszczaliśmy takie możliwości, ponieważ uznawaliśmy, że to jest przede wszystkim rekreacja. Owszem, był też czas, że uczestniczyliśmy we wszystkich imprezach ogólnopolskich i zależało nam na wyniku sportowym, ale głównie stawialiśmy na rekreację. W ostatnim czasie, po wybuchu wojny na wschodzie, grają u nas chłopcy z Ukrainy. W pewnym momencie mieliśmy cztery takie zespoły. Powiedziałbym, że to był ogromny przegląd piłkarstwa lubuskiego, bo grały u nas zespoły ze Świebodzina, Krosna Odrzańskiego, Nowej Soli, Sulechowa… Przegląd piłkarstwa mamy tutaj od zawsze, grały u nas praktycznie wszystkie sławy zielonogórskiego futbolu.
D.S.: Piotrek Protasiewicz do tej chwili gra w lidze +45, która też swoje mecze rozgrywa na Sulechowskiej. Swego czasu grał też Sławek Dudek… Naprawdę przewinęło się tutaj sporo zawodników, w tym chociażby dwóch reprezentantów Polski: Łukasz Garguła i Michał Janota. Na pewno przez nasze rozgrywki przewinęło się bardzo dużo ciekawych nazwisk.
Po sezonie regularnym praktycznie nie odpoczywacie, ponieważ prowadzicie rozgrywki futsalowe o Puchar Zimy, które również cieszą się sporym zainteresowaniem zielonogórskiego światka piłkarskiego.
W.P.: Popularność tego jest jednak trochę mniejsza, z tą frekwencją bywało różnie. Raz było 40 zespołów, raz trochę mniej. Ale to też rozgrywki, które trwają 3-4 miesiące, stanowiące dobre uzupełnienie do rozgrywek otwartych. Hala to można powiedzieć taka druga strona naszej działalności.
D.S.: Puchar Zimy organizujemy co roku, ale też borykamy się z problemami, ponieważ w Zielonej Górze nie mamy do dyspozycji ogólnodostępnej hali sportowej, gdzie moglibyśmy te rozgrywki prowadzić i korzystaliśmy z hali w Czerwieńsku, a teraz od 10 lat korzystamy z hali Świdniczanka w Świdnicy. Na finały udaje się wskoczyć do Centrum Rekreacyjno-Sportowego czy na Szafrana, ale to wiąże się też z dużymi kosztami. Musimy sobie radzić, ale ubolewam nad tym, że nie mamy takiej ogólnodostępnej hali do futsalu.
Czego możemy życzyć wam z okazji tych 40 lat działalności? Czego życzycie sobie sami?
W.P.: Wytrwałości, ponieważ powoli szukam następcy.
D.S.: Przede wszystkim zdrowia. My już jesteśmy, że tak powiem – wiekowi, jesteśmy od początku tych rozgrywek. Chciałbym, aby pojawili się następcy, którzy dalej by ten wózek pociągnęli i kontynuowali nasze dzieło. Mile widziane są młode osoby, które dysponują czasem, są ambitne i chcą się zaangażować społecznie w ten projekt. Życzyłbym sobie, aby takie osoby się znalazły i po nas to przejęły.
***
Z okazji 40-lecia istnienia Zielonogórskiej Ligi Szóstek Piłkarskich Prezes Lubuskiego Związku Piłki Nożnej Robert Skowron odznaczył zasłużonych dla tych rozgrywek działaczy:
Złota Odznaka Honorowa Polskiego Związku Piłki Nożnej
Andrzej Tutkowski
Srebrna Odznaka Honorowa Polskiego Związku Piłki Nożnej
Waldemar Puchalski
Dominik Sobczak
Brązowa Odznaka Honorowa Polskiego Związku Piłki Nożnej
Marek Kurzawski
Srebrna Odznaka Honorowa Lubuskiego Związku Piłki Nożnej
Piotr Kamiński
Leszek Jurkowski
Łukasz Puślednik