Niespodzianki nie było. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym Fortuna Pucharu Polski Legia Warszawa bez większych problemów pokonała w Zielonej Górze trzecioligową Lechię i zameldowała się w półfinale. Tym samym wraz z końcem lutego kończy się piękna przygoda zielonogórzan w pucharowych rozgrywkach, w których po raz pierwszy od ponad 35 lat mieli możliwość walki półfinał. Po meczu z Legią swoimi przemyśleniami prosto z murawy podzielili się niewątpliwie architekci tego ogromnego sukcesu Lechii: trener Andrzej Sawicki i kapitan Wojciech Fabisiak.
Andrzej Sawicki: To była piękna przygoda
Panie trenerze, widać uśmiech na pana twarzy, choć to może uśmiech przez łzy. Ta pucharowa przygoda była świetna, jednak żegnacie się i na ma co ukrywać, że dziś byliście słabsi.
Oczywiście, to nie podlega żadnej dyskusji, aczkolwiek zawsze jest jakieś „ale”. Straciliśmy dziś bardzo łatwe bramki i to ustawiło mecz. Pierwszy gol piętką, to nie powinno się wydarzyć… Oczywiście, Legia była zespołem lepszym. Weszliśmy w ten mecz bardzo, bardzo nerwowi. Piłkarska przewaga Legii nie podlegała dyskusji, natomiast uważam, że nie zagraliśmy na swoim poziomie. Brakuje nam rytmu meczowego, o czym mówiłem przed pierwszym gwizdkiem. To był pierwszy mecz o tak wielką stawkę po trenowani „na łączkach” i potrzebujemy czasu, dlatego mogę powiedzieć, że nie zagraliśmy na swoim poziomie, mimo że graliśmy z zespołem zdecydowanie lepszym.
Przed meczem zapowiadaliście, że zagracie odważnie, jednak trochę strachu było widać, nogi były lekko splątane.
Brawo, słuszna uwaga. Miałem o to pretensje do zespołu, szczególnie do trójki ofensywnej, ponieważ Legia miała za dużo czasu do rozgrywania. Nie wywieraliśmy takiej presji, jaką sobie zakładaliśmy. Nie wiem, czy to działo się gdzieś podświadomie, może był strach, ale o to miałem pretensje do drużyny w przerwie.
Po przerwie próbowaliście jednak coś powalczyć. W szatni było ostro?
W pierwszym wejściu może było trochę nerwowo, ale później wróciliśmy do tego, że to jest przecież radość, święto, czego my się tu mamy bać? Zespół sam się nakręcił, że mamy iść jeszcze odważniej, kryć jeden na jeden w wielu fragmentach i były takie momenty. Mogliśmy strzelić honorową bramkę. Szkoda, że nie udało się ożywić tego stadionu choćby jednym golem, ale trudno. Powiem tak: życzę, aby taka chwila nastała jeszcze za mojego życia.
W drugiej połowie niedoszła bramka Surożyńskiego pewnie smakowałaby najbardziej?
Dokładnie. Myślę, że „Surko” chyba za wcześnie zdecydował się na strzał, bo miał przestrzeń do podbiegnięcia z piłką swobodnie, ale wiadomo, jak to jest – atmosfera meczu, pośpiech i myślał, że to zmieści. Szkoda.
Na koniec kilka słów o waszej pucharowej przygodzie. Była piękna!
Zdecydowanie, to była fantastyczna przygoda. Zobaczyć cały stadion w Zielonej Górze, przy naprawdę pięknej pogodzie, mimo lutego. Oczywiście, boisko było ciężkie do grania, ale zarówno dla nas, jak i dla Legii. Fantastyczna przygoda, coś pięknego. Dziś się żegnamy, ale myślę, że zawodnicy dużo z tego wyciągną. Jestem o tym przekonany.
Wojciech Fabisiak: Trzeba cieszyć się chwilami
Na gorąco – jakie są twoje odczucia z tego przegranego meczu?
Na gorąco powiedziałbym, że chyba nie dźwignęliśmy tego spotkania, może przytłoczyła nas publiczność. Na boisku było widać drużyny, które powinny odgrywać dwie inne role. My byliśmy bardziej sparaliżowani, Legia grała na luzie, grała nawet długie piłki, nie wstydziła się. My zagraliśmy bardzo nerwowo i ewidentnie to nam nie pomagało. Skutkiem tego była szybko stracona bramka, później brak jakiejkolwiek odpowiedzi i jeszcze większa nerwowość. Ciężko było coś z tego ugrać, ale też nie ma co się biczować, bo to nasz pierwszy mecz po przerwie. Zaczynamy od razu z wysokiego „C” i tak naprawdę trudniejszych spotkań w tym sezonie grać nie będziemy, a już na pewno nie będziemy mieć lepszego rywala. My dopiero od dwóch tygodni trenujemy na trawie, Legia jest już w rytmie, gra już któryś mecz na naturalnej nawierzchni. Było widać przepaść w przygotowaniach, z pewnością grali z większym komfortem niż my. Liczyliśmy na to, że może cechami wolicjonalnymi uda się coś ugrać, przeciwstawić się i do tego dołożyć swoje wyżyny umiejętności, tak jak robiliśmy to w poprzednich meczach pucharowych, no ale niestety, nie udało się i tyle. Trzeba wyciągać lekcje z takich meczów, bo to oczywiście fajna przygoda. Musimy trenować tak ciężko, by taki mecz nie odbywał się raz na kilkadziesiąt lat, a częściej.
Pierwszą bramkę w dość nietypowym stylu, bo po strzale piętą, zdobył Pekhart. Zaskoczył was wszystkich?
Myślę, że chyba nikt się tego nie spodziewał. Wszyscy stali jakby obok… Naprawdę trudno mi to opisać, bo sam byłem mocno zaskoczony. Może gdzieś tam był ktoś od nas, kto mógł to przyblokować, bo mi bardzo ciężko było zareagować w porę, podobnie jak przy drugiej bramce.
No właśnie. Strzał Kapustki – stadiony świata?
To są takie bramki, których nienawidzę, czyli spóźnione dojście obrońców i piękny „rykoszecik” w „okieneczko”, czyli moje „ulubione” strzały. Tak jak mówię, ciężko było zareagować. Przy trzecim golu spróbowaliśmy podejść wyżej i rozegrali nas tak, jak my chyba chcielibyśmy to zrobić. Cóż, trzeba się z tym pogodzić i wyciągać wnioski.
Pierwsza połowa tego spotkania musiała być dla ciebie szczególnie dziwna, bo, jasne, trochę połapałeś, ale tak naprawdę twoje kontakty z piłką ograniczały się do wyciągania jej z siatki.
Strzałów było trochę więcej, ale faktycznie, tych poważniejszych, które bardziej zagrażały, chyba dwa. W poprzednich meczach pucharowych było podobnie – nie było aż takiej nawałnicy, żebym musiał nie wiadomo jak się trudzić. Cóż, można powiedzieć, że dziś troszkę nie dojechaliśmy, ale też nie można było nie wiadomo czego oczekiwać, bo graliśmy z najbardziej utytułowanym klubem w kraju i nie ma się co biczować.
Na koniec poprosiłbym ciebie o kilka słów podsumowania tej pięknej, pucharowej przygody, która niestety dobiegła końca.
Trzeba cieszyć się chwilami. Można powiedzieć, że wracamy do naszej szarej, trzecioligowej rzeczywistości i już się na tym skupiamy, a o tej przygodzie musimy zapomnieć. Jasne, kiedyś to będzie się wspaniale wspominało, że po kilkudziesięciu latach do Zielonej Góry przyjechała Ekstraklasa. T to nie raz. Do tego udało się dojść do ćwierćfinału i powalczyć. Wyszło, jak wyszło, ale to fajna przygoda i na pewno będzie co wspominać.
Wspomniałeś o waszej szarej rzeczywistości. Obecnie plasujecie się na piątym miejscu w tabeli 3. ligi. Po takiej połowie sezonu są plany, aby powalczyć o coś więcej?
Nie, nie, jeśli już, to bardziej w formie niespodzianki. Może gdyby Raków się gdzieś tam potykał i Rekord miał kryzys, ale my przede wszystkim chcemy dobrze wyglądać w lidze. Chcemy zbudować fundamenty na przyszłość, może za rok, może za dwa lata, fundamenty pod drużynę, która będzie mogła grać o ten awans głośno. Jesteśmy spokojni. Teraz będziemy skupiać się na tym, by zejść na ziemię i zapomnieć o odpadnięciu z Pucharu Polski. Wracam do rzeczywistości, chcemy grać dobre mecze, wyciągnąć wnioski z dziś, przełożyć to na mecze ligowe i oczekiwać pozytywnych wyników.