Kamil Jóźwiak ma za sobą całkiem udany sezon w MLS, nawet mimo odpadnięcia Charlotte FC w kwalifikacjach do fazy play-off. Jak 22-krotny reprezentant Polski ocenia mijający rok? Jakie to uczucie zagrać i wygrać z Leo Messim? Jakie ma plany na przyszły sezon? Zapraszamy na rozmowę z 25-latkiem.
Kamil, sezon dla ciebie i twojego Charlotte FC skończył się 26 października, kiedy w rundzie kwalifikacyjnej do MLS Cup Playoffs przegraliście z New York Red Bulls. Rozumiem, że teraz czas na wakacje?
Tak naprawdę, to urlop zrobiłem sobie od razu po sezonie, jeszcze jak byłem w Stanach. Teraz już przygotowuję się do nowego sezonu, bo wiadomo, że nasza przerwa jest dłuższa niż w Europie, ponieważ gramy systemem wiosna-jesień. Sam finał MLS odbył się kilka dni temu, tak że ten sezon trwał całkiem sporo. System rozgrywek się zmienił i był trochę taki, powiedziałbym, „koszykarski” w play-offach, gdzie w niektórych fazach grano do dwóch zwycięstw. My zakończyliśmy sezon na samym początku ze słodko-gorzkimi odczuciami. Graliśmy dwa razy z Miami, które w końcówce sezonu było moim zdaniem najmocniejszą drużyną w lidze, ale przez to, że tak słabo punktowali na początku sezonu, kiedy nie było jeszcze tych wielkich gwiazd, nie udało im się zakwalifikować do play-offów. Zagraliśmy z nimi dwa ostatnie spotkania i uważam, że wykonaliśmy fajną robotę, na wyjeździe zremisowaliśmy i u siebie wygraliśmy 1:0. Końcówka sezonu w naszym wykonaniu była naprawdę udana, ale te dwa mecze też nas sporo kosztowały. Wygrywając ostatni mecz, myśleliśmy, że wskoczymy na 8. miejsce i będziemy grali ten dodatkowy mecz u siebie, ale Red Bulls trafił w doliczonym czasie gry z rzutu karnego, finalnie nas przeskoczył i trzy dni później musieliśmy grać w Nowym Jorku. Nie chcemy szukać wymówek, ale Red Bulls u siebie są bardzo mocną drużyną, przy średnim boisku grają mocnym pressingiem, co ewidentnie nam nie leżało, dlatego ten mecz przegraliśmy i zakończyliśmy sezon. Szkoda, bo uważam, że byliśmy w naprawdę dobrej formie i mogliśmy w tych play-offach powalczyć, choć był to nasz pierwszy, historyczny awans w tej krótkiej historii. Uważam, że klub idzie do przodu i to na pewno jest kolejny krok. Zobaczymy, jak będzie wyglądał kolejny sezon.
I postawiłeś na powrót do Polski, bo widzieliśmy cię chociażby kilka dni temu podczas halowego finału Pucharu Polski w Zbąszynku. Za oceanem tęsknota za rodziną pewnie jest jeszcze większa, bo w sezonie nie masz chyba zbyt wiele czasu na przylot do kraju?
Dokładnie. Jeśli wylatuję w styczniu, to wracam dopiero po zakończeniu sezonu, chociaż w tym roku było troszkę inaczej z powodu mojej kontuzji, bo naderwałem mięsień dwugłowy. Na początku leczyłem się w Stanach, wróciłem do gry, znowu uszkodziłem ten mięsień, nawet jeszcze mocniej, i razem z dyrektorem sportowym podjęliśmy decyzję, że podejmę leczenie w Europie. Tu mam ludzi, którym ufam w 100%, co przyspieszy mój powrót. I tak też zrobiłem. W maju wróciłem do Polski, ale, jak powiedziałeś, w trakcie sezonu nie ma na to czasu w ogóle, a ja jestem osobą bardzo zżytą ze swoją rodziną i przyjaciółmi, dlatego lubię odwiedzać rodzinne strony, czy to w Poznaniu, czy w Zbąszynku i okolicach, ogólnie w całym województwo lubuskim. Lubię tutaj być, spędzać czas, dlatego też byłem na tym turnieju. Moi bracia są zaangażowani w klub ze Zbąszynka, dlatego też chętnie czasami im pomagam.
Czyli optujesz raczej za aktywnym wypoczynkiem i nie ma mowy o rozprężeniu.
Ciężko by było, bo to jest dwa i pół miesiąca przerwy, wracamy dopiero 12 stycznia. Takiego typowego odpoczynku dałem sobie może maksymalnie dwa tygodnie po sezonie i od tamtej pory jestem w mniejszym lub większym treningu. Mamy rozpiski z klubu, ale też trenuję indywidualnie. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować Lechowi Poznań i władzom klubu. W tamtym roku, kiedy byłem w szerokiej kadrze na Mistrzostwa Świata, miałem możliwość treningów z drużyną Lecha. W tym roku nie trenuję z zespołem z powodu wielu różnych czynników, ale pracuję na podgrzewanych boiskach Lecha z trenerem Kikutem, co jest dla mnie bardzo dużym handicapem. Nie muszę szukać różnych miejsc, o co byłoby też trudno o tej porze roku, a Lech pomaga mi z każdej strony, za co mu bardzo dziękuję.
Swojego czasu między sezonami w MLS piłkarze często praktykowali krótki powrót do gry w Europie, by pozostać w rytmie meczowym. W tym roku mówiło się o tym w kontekście Leo Messiego i Barcelony. Ty nie brałeś tego pod uwagę?
Chyba nie ma już takiej możliwości. Nie jestem w 100% pewny, ale to już chyba nie funkcjonuje tak, jak kiedyś. Wątpię, żeby mój klub się też na to zgodził i raczej nie byłoby takiej możliwości.
Chciałbym zapytać o twoje początki w Stanach Zjednoczonych. Często mówi się o problemach zawodników z adaptacją w przypadku zmiany kraju i ligi, a ty przeniosłeś się na drugi koniec świata, co jest sporym wyzwaniem pod wieloma względami, nie tylko piłkarskimi. Jak to było u ciebie?
Podpisałem kontrakt w marcu 2022 roku, ale z powodu kontuzji, którą odniosłem w Derby, wszystko się trochę opóźniało. Miałem iść na wypożyczenie, ale przez kontuzję ten deal się wyłamał. Była nawet wizja operacji i myślałem, że ta opcja nie wypali. W Anglii sugerowano mi operację więzozrostu piszczelowo-strzałkowego, ale ostatecznie zaufałem ludziom z Polski i nie poddałem się zabiegowi chirurgicznemu, co uważam za bardzo dobrą decyzję, ponieważ dziś mogę normalnie funkcjonować. To na pewno utrudniło mi aklimatyzację w USA, ponieważ ten pierwszy sezon nie ułożył się tak, jakbym chciał. Mimo że grałem, to kostka cały czas puchła i było ciężko, zwłaszcza, że w Stanach jest wiele sztucznych nawierzchni i to mocno wchodzi w nogi. Stąd też pod tym względem ten okres aklimatyzacji był dość ciężki.
Jeśli chodzi o samo życie, to naprawdę szybko się odnalazłem. Miałem do pomocy dwóch rodaków, Karola Świderskiego i Janka Sobocińskiego, którzy na początku od razu nam pomogli, ale też nie zamknąłem się na innych. Mój język angielski jest na poziomie komunikatywnym i nie miałem problemów z zakumplowaniem się z innymi zawodnikami. Klub jest bardzo dobrze zorganizowany, miejsce do życia też jest na pewno fajne, dlatego nie było żadnych problemów. W drugim sezonie też moja wiedza była dużo większa i było dużo łatwiej.
Pod względem klimatu Charlotte wydaje się miejscem dobrym na start dla Europejczyków. Karolina Północna przypadła ci do gustu?
Tak, choć to jest też trochę złudne. Wiosną i jesienią jest super, ale lato w Charlotte jest naprawdę bardzo gorące, szczególnie w ostatnich latach, o czym często mówią miejscowi. Nie mamy tutaj tego klimatu z oceanu, nie ma tego specyficznego wiatru, więc czasami mecze latem w Charlotte na sztucznej murawie są bardzo wymagające. Generalnie letnie mecze w Stanach są bardzo trudne, szczególnie w Teksasie, gdzie dostaliśmy tego namiastkę, grając tam w pucharze ligi przy temperaturze 42 stopni w cieniu. Rozmawiałem z Karolem, którzy przyznał, że nawet w Katarze na Mistrzostwach Świata nie było tak źle pod względem temperatury. Natomiast jeśli chodzi o samą Karolinę Północą, to na pewno jest to piękne miejsce, cenione przez miejscowych i Amerykanów. Wszyscy, którzy tutaj przyjeżdżają, uważają, że jest wiele do zobaczenia. Z pewnością warto tu przyjechać i zobaczyć wiele rzeczy.
Korzystasz z uroków turystycznych pozostałych Stanów czy jednak czas i nagromadzenie spotkań mocno to ograniczają?
W poprzednim sezonie było o to bardzo ciężko, bo nawet podczas przerw reprezentacyjnych dostawaliśmy od trenera przeważnie dwa dni wolnego i wracaliśmy do treningów, więc nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby po tych Stanach polatać. Jednak zawsze, kiedy jeździmy na mecze, a z reguły wylatujemy dzień wcześniej, to jesteśmy gdzieś w centrum i staramy się choć trochę pozwiedzać te miasta. Po sezonie miałem trochę więcej czasu, żeby trochę bardziej się rozejrzeć. Wiele jeszcze nie widziałem, dlatego wszystko przede mną.
Jaki to był dla ciebie rok? Zacząłeś rozgrywki świetnie, były bramki, asysty, ale później kontuzja uda, przez którą wypadłeś na pewien czas.
Łącznie wypadłem chyba nawet na kilkanaście spotkań. Naderwałem mięsień dwugłowy i wróciłem tak naprawdę na półtora meczu. Wszedłem, udało mi się zdobyć bramkę, w kolejnym spotkaniu wyszedłem w pierwszym składzie, dałem asystę, wywalczyłem rzut karny i koło 60. minuty poczułem jeszcze mocniejszy ból w mięśniu dwugłowym i naderwałem go jeszcze mocniej. Do tej pory nigdy w życiu nie przydarzyła mi się żadna kontuzja mięśniowa. To było dla mnie coś nowego. Nawet pod względem psychologicznym, żeby się przełamać po powrocie po kontuzji w kwestii sprintów itd. było ciężko. Bardzo tego żałuję, bo początek był super, ale końcówka też była przyzwoita. W ostatnich meczach zaliczyłem chyba cztery asysty. Czułem, że to jest fajny moment i dlatego żałowałem, że odpadliśmy z tych play-offów. Byłem w dobrej formie, drużyna też była w dobrej formie, po pokonaniu Miami apetyty rosły, ale niestety skończyło się, jak się skończyło. Podsumowując jednak cały sezon, to chyba po Karolu miałem drugie najlepsze liczby w zespole, nawet mimo opuszczenia wielu spotkań. Można było wycisnąć więcej, ale jestem zadowolony z tego roku. Oczywiście mam nadzieję, że następny będzie jeszcze lepszy.
Jeszcze do niedawna MLS było postrzegane jako dobra liga dla piłkarskich emerytów. W ostatnich latach to się jednak zmienia. Jakie są twoje spostrzeżenia na temat rozwoju futbolu w USA? Jakie widzisz różnice między piłką europejską a amerykańskim soccerem?
Ta liga jest z roku na rok coraz lepsza i to nie jest tylko moja opinia, ale wielu ludzi. Pracowałem z Waynem Rooneyem i rozmawiając z nim po pierwszym meczu, zapytałem, jakie ma odczucia względem tej ligi. Odpowiedział, że według niego poziom jest wyższy niż w Championship, jeśli chodzi o indywidualne umiejętności piłkarskie. W tym aspekcie się zgodzę, ale możliwe, że w Championship drużyny są bardziej zorganizowane, a futbol opiera się na pressingu. Niemniej, uważam, że Stanach poziom jest dobry, choć ta liga dalej jest niedoceniania. Być może nawet przez kibiców, którym się nie dziwię, ponieważ gramy daleko od Europy i taką mamy opinię. Jednak będąc tutaj na miejscu uważam, że liga stoi na naprawdę wysokim poziomie. Mati Klich przychodząc tu z Premier League był zaskoczony, że poziom jest naprawdę dobry. Gra tu też sporo młodych zawodników, którzy się wybijają. W Atlancie jest taki zawodnik jak Thiago Almada, który jest wielkim argentyńskim talentem i zagrał już w reprezentacji, choć ma nieco ponad 20 lat i jest jedną z wyróżniających się postaci w MLS. Podobnie jak Cucho Hernández z Columbus Crew z przeszłością w Premier League w Watfordzie. Jest wielu młodych zawodników, tak samo jak tych z przeszłością, którzy jednak nie przychodzą tu odcinać kuponów. Liga staje się coraz lepsza i nie bez powodu koszt wejścia do niej jest nieporównywalnie większy względem czasów Davida Beckhama, o czym zresztą on sam wspominał. Pod tym względem różnica jest kolosalna. Uważam, że to będzie szło tylko do przodu.
Kiedy przychodziłeś do MLS w 2022 roku, to w lidze grało już wielu zawodników z bogatą przeszłością w Europie. W tym sezonie do ligi dołączyli jednak bardzo topowi zawodnicy, jak Sergio Busquets, Jordi Alba czy wreszcie Leo Messi. Spodziewał się, że kiedyś zagrasz przeciwko jednemu z najlepszych piłkarzy w historii?
Czy się spodziewałem… Raczej nie, choć oczywiście wiedziałem, że ta liga bardzo się rozwija, bo w tym roku w każdej drużynie z naszej konferencji były gwiazdy „na papierze”. Każdej, oprócz naszej (śmiech). Patrząc chociażby na ten sezon, to Toronto skończyło sezon zasadniczy na ostatnim miejscu, mając w składzie Lorenzo Insigne i Federico Bernardeschiego, Chicago ze Xherdanem Shaqirim nie awansowało do play-offów, podobnie jak Miami z Leo Messim, Jordim Albą i Sergio Busquetsem.
Nie spodziewałem się, że będzie mi dane grać przeciwko takiemu zawodnikowi. To wspaniałe uczucie. W pierwszym spotkaniu w ramach pucharu ligi przegraliśmy 0:4, co i tak było najmniejszym wymiarem kary. Wydaje mi się, że podeszliśmy do tego meczu ze zbyt dużym respektem. To był też chyba pierwszy mecz Messiego przed własną publicznością i to, co się działo na stadionie, cała otoczka… Naprawdę niesamowite rzeczy. Dla mnie, jako kibica Barcelony, to bez wątpienia najwybitniejszy piłkarz w historii. To było niewiarygodne uczucie. Dodatkowo w decydującym meczu u nas, gdzie na stadionie było 70 tysięcy ludzi, pokonać drużynę Messiego to super rzecz i cieszę się, że mogłem dołożyć w tym meczu asystę. Wyróżniłbym też poprzednie spotkanie w Miami, co prawda bez Messiego, ale z Busquetsem i Albą, gdzie zremisowaliśmy 2:2. Miami to zespół, który u siebie nie przegrywa, a my dwa razy tam prowadziliśmy. To było dla nas coś wielkiego. Dlatego też nasze apetyty bardzo urosły i niestety zostaliśmy brutalnie zweryfikowani przez Red Bulls. Jednak pod względem przeżyć ten rok był na pewno wyjątkowy.
Wyjątkowy, ale nieuchronnie zbliżający się ku końcowi. Święta spędzasz w Polsce czy wracasz do Stanów?
Oczywiście, że w domu, w Polsce, z rodziną. W Anglii było o to ciężko, bo był Boxing Day i zawsze było grane. Teraz spędzę już drugie z rzędu święta w domu. Możliwość spędzenia tego czasu z najbliższymi to dla mnie super sprawa.
Co pod choinką chciałby znaleźć Kamil Jóźwiak? Może paczkę od Michała Probierza…?
Podchodzę do tego spokojnie. Przede wszystkim chcę spędzić święta z najbliższymi i o tym marzę. Jeśli chodzi o tematy sportowe, to na pewno chciałbym to powołanie, taki jest mój cel, ale to się okaże. Musi być dobra dyspozycja i wtedy wiem, że jestem w stanie wrócić do reprezentacji. Myślę, że w wielu meczach pokazałem, że mogę być postacią, która da coś tej reprezentacji. Nie ukrywam, że taki jest mój cel i do tego będę dążył. Wszystko zależy ode mnie, od mojej dyspozycji i tego, jaka będzie ona w marcu. Moim największym marzeniem jest powrót do kadry, i tego sobie w nowym roku życzę.
Rozmawiał Przemysław Piwowar